Na Śnieżkę marsz!
Witojcie!
Jako, że przyjechali do mnie w odwiedziny znajomi z Podlasia, wybraliśmy się jednego dnia na zwiedzanie Wrocławia a następnego w góry. Całodniowy spacer po Wrocławiu dał mi pomysł na wpis w przyszłości, tymczasem chciałabym się skupić na wycieczce na Śnieżkę.
Dlaczego Śnieżka?
Na Dolnym Śląsku jest wiele ciekawych gór wartych odwiedzenia. Dlaczego więc postanowiliśmy wybrać się akurat na Śnieżkę? W tym punkcie chciałabym zwrócić uwagę, że góry to nie żarty i przed każdą wyprawą należy się odpowiednio przygotować i wziąć pod uwagę różne możliwości.
Powodów dla których padło na Śnieżkę jest kilka. Po pierwsze mam drobne problemy ze stawem skokowym a na znaczną część góry można wjechać wyciągiem. To było takie zabezpieczenie, gdyby mnie zaczęła noga boleć zawsze moglibyśmy zjechać kolejką.
Kolejna sprawa to spora różnorodność szlaków, więc wejść i zejść można inną drogą, a to zawsze ciekawiej. Doliczyć jeszcze trzeba, że dzięki temu można już na górze modyfikować na bieżąco, którą trasą się będzie dalej szło w zależności od warunków, zmęczenia itd. Ponadto szlaki mają różny stopień trudności, więc można dostosować drogę do swoich możliwości.
To były najważniejsze kwestie, ale pozostają jeszcze powody bardziej prozaiczne takie jak trudność i długość dojazdu z Wrocławia, ciekawość zobaczenia „tej sławnej” góry, a w moim przypadku to także miejsce, w którym jeszcze nie byłam (dla znajomych z Podlasia to było obojętne bo w ogóle do tej pory nie byli w Sudetach).
W opisie będą pojawiać się nazwy szlaków i punktów orientacyjnych, na które natknęliśmy się po drodze, dlatego dodaję w tym miejscu link do mapy online, żeby było łatwiej się odnaleźć osobom, które nigdy tam nie były. 🙂
No to w drogę!
Z samochodu wysiedliśmy dopiero około godziny 11. Planowaliśmy wejść szlakiem czerwonym, ale niestety okazało się, że jest zamknięty.
W takim razie ruszyliśmy dzielnie na czarny, który ponoć jest trudniejszy. Nie wiem czy to prawda, ale rzeczywiście trochę dał nam w kość. Na trasie jest jedno miejsce, w którym stopień nachylenia jest bardzo duży a nawierzchnię stanowią spore głazy i właściwie wchodzi się jak po dużych schodach. Gdy już się pokona ten fragment czeka nas pierwsza nagroda, czyli Biały Jar i piękne widoki.
Następnym etapem była Kopa ze szczytem wyciągu. Tu trasa była już łatwiejsza i przyjemniejsza, dodatkowo urozmaicona pięknymi widokami.
Po kilkunastu-kilkudziesięciu minutach marszu dotarliśmy pod Kopę. Chwila odpoczynku, czas na podziwianie widoków i ruszamy dalej. W końcu nie chcemy dojść na szczyt po zmierzchu.
Dom Śląski
Od Kopy do Domu Śląskiego prowadzi niemal płaska droga. To dobra chwila wytchnienia przed natarciem na szczyt. Bo wejścia na Śnieżkę są dwa: czerwonym/czarnym i niebieskim szlakiem.
To pierwsze podejście jest bardzo strome, natomiast drugie znacznie dłuższe, ale też łagodniejsze. Aż do samego końca nie wiedzieliśmy, którą trasę wybierzemy. Tymczasem chwila odpoczynku i czas na podziwianie okolicy. Bo trzeba przyznać, że krajobrazy są tutaj przepiękne.
I choćbym nie wiem jak się nie starała, moje zdjęcia nie mają szans oddać całego piękna. Jedyna rada to iść tam osobiście i zobaczyć na własne oczy. 🙂
Śnieżka
Koniec odpoczynku – ruszamy na szczyt! Zdaliśmy się na los i przy rozstaju dróg wiatr intensywnie spychał nas w stronę trudniejszego podejścia. A zatem zdecydowane, wchodzimy czarnym do końca!
A przy okazji wiatru – po wyjściu na Równinę pod Śnieżką zaczęło bardzo intensywnie wiać. Jeśli w tym miejscu ktoś nie ma ze sobą ciepłych ubrań to niech lepiej zawróci, bo zrobiło się bardzo zimno i dość nieprzyjemnie.
Ubrani w bluzy i kurtki zdecydowanie praliśmy na przód pod górę. Tu niestety dały się we znaki panujące tłumy. Wiadomo, majóweczka to sporo ludzi postanowiło spędzić czas aktywnie co bardzo się chwali. Ale o ile na szerokim szlaku dużo ludzi nie stanowiło problemu, o tyle na dość wąskim wejściu na szczyt bywało ciężko.
W trakcie podejścia można się natknąć na dwa punkty widokowe i małą kapliczkę. Na pierwszym punkcie zrobiliśmy krótką przerwę na zaczerpnięcie tchu i foteczki.
Po krótkiej przerwie parliśmy już aż na szczyt bez zatrzymania, dlatego niestety niewiele mogę powiedzieć na temat małej kapliczki, na którą tylko rzuciłam okiem. Wielokrotnie nawiedzały mnie myśli by się zatrzymać, odpocząć, dać sobie spokój, ale postanowiłam sobie, że wejdę już bez kolejnych postojów i postanowiłam się tego trzymać.
Oczywiście, gdybym poczuła się słabo to bym się zatrzymała, nie ma co przeć na siłę, ale w tym przypadku odczuwałam tylko słabość psychiczną, a fizycznie było to dla mnie bardzo męczące, ale do przejścia.
Po kilku minutach bitwy w myślach, moim oczom ukazał się tak długo wyczekiwany widok:
Chciałam od razu paść na twarz, tak jak stałam, ale podeszłam jeszcze kilka stopni już na szczycie i dopiero usiadłam. Wiatr prawie mnie zwiał, ale wtedy mało mnie to interesowało. Dopiero po chwili ruszyłam do budynku obserwatorium po pieczątkę (nie wspominałam o tym wcześniej, ale na każdym punkcie zbierałam pieczątki do odznaki). Ogrzaliśmy się nieco i poszliśmy podziwiać krajobrazy.
Widoki ze szczytu są dla mnie zawsze najlepszą nagrodą za wysiłek jaki włożyłam w wejście nań. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości czy warto ruszyć w drogę na Śnieżkę to mam nadzieję, że te kilka zdjęć przekona go do podjęcia decyzji.
Geologia Śnieżki
Skoro już jesteśmy na szczycie, pewnie niektórych zastanawia dlaczego Śnieżka wygląda jak kupa luźno leżących kamieni i skąd ma taki „piramidalny” kształt. Jest to efekt działania w tej części klimatu polarnego w czasach gdy przez kraj przechodził lądolód, czyli jakieś dziesięć tysięcy lat temu.
W tamtych czasach Śnieżka była granitowym pagórkiem o łagodnych zboczach. Zmiana nastąpiła pod wpływem działania erozji. W ciągu dnia słońce topiło śnieg, który w postaci wody dostawał się w szczeliny granitowego masywu. W nocy zaś, gdy temperatura spadała poniżej zera woda zamieniała się w lód , który powodował, że granit pękał. W ten sposób powstało widoczne dzisiaj rumowisko ostrych bloków nazywane gołoborzem.
Informacje zaczerpnęłam stąd.
Wracamy. Tylko którędy?
Początkowo w planach było wejście szlakiem czerwonym a zejście czarnym, ale skoro czerwony był zamknięty trzeba było improwizować. Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą, którą przyszliśmy, więc w trakcie marszu na górę pojawiały się różne opcje trasy powrotnej.
Dopiero będąc z powrotem pod Domem Śląskim zadecydowaliśmy, którędy najlepiej będzie zejść biorąc pod uwagę aktualne warunki pogodowe, nasze zmęczenie i godzinę. Postanowiliśmy przejść szlakiem niebieskim wzdłuż Małego Stawu a później za Polaną zejść na szlak zielony i wrócić już na parking zahaczając jeszcze o miejsce anomalii grawitacyjnej i dziki wodospad.
Przez dość długi odcinek niebieski szlak od Śnieżki prowadzi przez Równinę pod Śnieżką i droga jest niemal płaska (momentami minimalnie jest pod górę albo w dół). Mijamy Spaloną Strażnicę, czyli obecnie mały odgrodzony teren z ławkami i dochodzimy do skrzyżowania.
Skręcamy w prawo zgodnie z wytycznymi szlaku i tutaj trasa zaczyna dość mocno prowadzić w dół. Przyznam szczerze, że osobiście znacznie bardziej wolę wchodzić w górę. Schodzenie jest dla mnie męczące i gorsze dla nóg. Na szczęście droga jest dość przyjemna a i nam się aż tak bardzo nie spieszy.
Najpierw docieramy do Schroniska PTTK Strzecha Akademicka (uważane za jedno z najstarszych w Karkonoszach, ponieważ jako buda pasterska służył turystom już w pierwszej połowie XVIIw.), skąd po chwili odpoczynku docieramy do Samotni i Kotła Małego Stawu.
„Jak tu cudownie i pięknie” – takie słowa cisną się wszystkim na usta. Szczerze zastanawialiśmy się, czy nie jest tu nawet ładniej niż na szczycie Śnieżki. Dotarliśmy akurat jak słońce chowało się za Śląskim Grzbietem i było po prostu ślicznie. Nie ma opcji by na zdjęciach było widać cały majestat tego miejsca, ale i tak zachęcam do obejrzenia.
Z Małego Stawu szliśmy już do samochodu. Po drodze mijaliśmy jeszcze Domek Myśliwski (będący obiektem edukacyjnym KPN) i Polanę (na której kiedyś znajdowało się schronisko z pokojami o wysokim standardzie, które niestety spłonęło w 1966 roku).
Gdy znaleźliśmy się już w Karpaczu podeszliśmy do miejsca anomalii grawitacyjnej. Pół drogi zastanawialiśmy się co to takiego. Okazało się, że to punkt, do którego najlepiej podjechać autem, ponieważ w tym miejscu jeśli wrzuci się luz, jest wrażenie, że samochód sam jedzie pod górę! Później sprawdziłam to w moim wozie i rzeczywiście tak się stało. Oczywiście to tylko złudzenie optyczne, ale myślę, że warto spróbować samemu. 🙂
Kolejnym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć już w Karpaczu był dziki wodospad. Prezentuje się całkiem ładnie, więc warto na chwilę zboczyć z kursu i podejść dosłownie 50m, żeby zobaczyć z bliska.
Świątynia Wang
Na koniec naszego pobytu w Karpaczu podjechaliśmy jeszcze pod Świątynię Wang. O tej godzinie (było już koło 20) obiekt był zamknięty, lecz można było chociaż z zewnątrz pooglądać.
Historia Świątyni jest bardzo ciekawa, ale myślę, że nieco za długa by ją tu całą przytaczać, więc w skrócie powiem tylko tyle, że została wybudowana w Norwegii w miejscowości Vang, skąd jej nazwa. Z czasem zrobiła się za mała więc budowlę sprzedano, rozebrano i po kilku perypetiach odbudowano w innym miejscu. Na nasze szczęście – w Karpaczu! 🙂
Zainteresowanych rozwinięciem tematu zapraszam np. na Wikipedię lub stronę Świątyni, gdzie można przeczytać więcej na ten temat.
Mam nadzieję, że przy okazji kolejnej wyprawy w góry uda mi się jeszcze przyjść tu w dzień, by dokładniej zwiedzić Świątynię.
Podsumowanie
To by było na tyle. Wpis z tego co widzę wyszedł nawet obszerny, więc mam nadzieję, że wręcz nie za długi. Możecie dać znać co Wam się podobało a co nudziło w opisie.
Z informacji praktycznych:
- Dojazd do Karpacza z Wrocławia zajął nam około 2-2,5 godziny.
- Na miejscu całe przejście trwało prawie 10 godzin.
- Trasa, którą przeszliśmy miała niecałe 16 km (widoczna na małej mapie poniżej).
- Przed wejściem warto się zastanowić co się przyda i na pewno będą to: gotówka! (w żadnym schronisku po polskiej stronie nie można płacić kartą), ciepłe ubranie (coś na wiatr i coś na deszcz), wygodne buty, najlepiej z grubą podeszwą, olejek przeciwsłoneczny (to nie żart, my o tym nie pomyśleliśmy i spiekliśmy się jak raki), zapas jedzenia i wody, mapy, powerbank i kabel do ładowania, aparat fotograficzny, w przypadku zbierania pieczątek przyda się książeczka PTTK, opcjonalnie: kijki (pierwszy raz wzięłam takie ze sobą żeby odciążyć nogę i bardzo dobrze się z nimi chodzi).
- Bilet wstępu do Karkonowskiego Parku Narodowego kosztuje 6zł Normalny. Niestety nie wiem po ile jest wjazd wyciągiem, ale wydaje mi się, że coś koło 18zł wjazd i 10zł zjazd.
- Odnośnie wyciągu: po czeskiej stronie jest kolejka, którą można dojechać prawie na sam szczyt Śnieżki. Wjeżdża znacznie wyżej niż wyciąg po stronie polskiej.
- Jedzenie: warto mieć ze sobą, ale w przypadku potrzeby kupienia czegoś na szlaku w większości miejsc panuje zasada, że im wyżej tym drożej. Różnice mogą być czasem drastyczne, np. w Domu Śląskim za kiełbaskę z grilla, chleb i musztardę/ketchup damy 16zł, za to samo na Śnieżce damy prawie dwa razy więcej bo aż 30zł!
- Rzecz, o której należy pamiętać przed wejściem: trzeba dokładnie sprawdzić pogodę, ale pomimo zapowiedzi przygotować się na różne warunki atmosferyczne. W przypadku gwałtownych zmian na szlaku, silnych opadów deszczu itd. odradzam wchodzenie na siłę. Lepiej zrezygnować i kiedyś wrócić ponownie.
Co jeszcze na koniec mogę powiedzieć? Warto przejść tę trasę o własnych siłach i pozwiedzać. Góry są cudowne, pozwalają zmierzyć się ze swoimi słabościami ale też nagradzają za wysiłek. Życzę Wam powodzenia w Waszych wejściach na szczyty!
Pozdrawiam,
Marta Frasunkiewicz